Taktownie, chłodnym językiem napisana autobiografia Michała Głowińskiego doczekała się recenzji, gdzie tam recenzji, laurów: Michał Głowiński to w końcu nie byle profesor. To badacz Leśmiana i Tuwima, to polonistyczna legenda, a o legendzie, która spowiada się z wojennych traum, homoseksualizmu, klaustrofobii i innych, wypada, jeśli pisać, to tylko pochwalnie. W zamian za lata, dekady wręcz, powściągliwości i milczenia, autor, odezwawszy się,  zbiera oklaski. Mędrzec dixit.

Głowiński, dziecko urodzone w żydowskiej rodzinie w 1934, ma o czym opowiadać. Przez pierwsze sto stron książki jego chronologiczna, skrupulatna narracja się broni, bo wysycona jest szczegółami: od przeprowadzki z Pruszkowa do getta, burzy nad Warszawą – tej meteorologicznej i tej innej, straszniejszej – podczas której młody Michał chowa się za szafą, po pobyt u sióstr w Turkowicach i lata wczesnoszkolnej edukacji (czytelnikom poszukującym sensacji ułatwiam zadanie: tam okrzyczane aveu Głowińskiego homoseksualisty). Kiedy jednak na warsztat bierze lata studenckie , to robi się nie tyle nieciekawie, co piramidalnie, monstrualnie wręcz nudno, ale nuda to szczególnego rodzaju, można rzec: nuda fascynująca. Głowiński jest jak krańcowa senność, o czwartej nad ranem, z bezsennością pożeniona, jego systematyczne, cycerońskie okresy, jego maniera są tak uciążliwe, że aż przykuwają.

Bo stronice, usiane pedantycznymi rozważaniami o początkach IBL-u czy charakterze takiej czy innej profesor, czytałem nie tylko jako zapis życia Głowińskiego, ale pisanie jego widzę jako symptom lęków i manii. Głowiński boi się ludzi? Podobnie zdania jego, lękliwe, niepewne literackiej mocy, kryją się ze sztampą. Głowiński niepewny siebie? I siebie skrywa za rozwlekłymi analizami Kongresu Polonistów czy zmian zaszłych wraz ze śmiercią Stalina. Głowiński wypierający swoją seksualność? Proza jego aseksualna, niezmysłowa, bezpłciowa.

Można więc potraktować autobiografię Głowińskiego jak zapiski szaleńca – chorego na szczególne, oszczędne szaleństwo. Chorego na neurozę. W tym stwierdzeniu – zapiski szaleńca – skrywam, czego pewno niełatwo się domyślić, szczery zachwyt. Jak to z zapisem szaleństwa, jest to dokument zarazem nudny, bo przebijać się trzeba przez jego nieuniknioną monotonię i obcość, ale i pouczający, bo jeśli w czymś Głowiński się odsłania, to właśnie najbardziej w stylu, kostycznym, chorym, którym stara się zasłonić swoją obcość, zredagować erratę albo sprostowanie do swojego życia.

 

Michał Głowiński, Kręgi obcości. Opowieść autobiograficzna, Wydawnictwo Literackie 2019

P.S. Jednym z objawów tej neurozy literackiej jest przeniesiona wprost z prac naukowych obsesja, żeby przypadkiem się nie powtarzać. Relacjonuje więc Głowiński najbardziej dramatyczne momenty z czasów okupacji, dochodzi do szmalcownika, który szantażował jego i matkę, całą rzecz konkludując w jednym zdaniu: o tym pisałem już gdzieś indziej. I tak raz po raz: to omówiłem już gdzieś indziej. To było gdzie indziej. Chciałbym sprostować. Chciałbym wyjaśnić.